Do szpitala zakaźnego w Łodzi trafił 31-letni mężczyzna z podejrzeniem eboli. Po badaniu okazało się, że jest pijany.
Czy to znaczy, że za wcześnie jest mówić o planowaniu komunikacji kryzysowej związanej z wirusem eboli?
Prof. Andrzej Horban, konsultant krajowy w dziedzinie chorób zakaźnych mówi, że nie jesteśmy przygotowani na leczenie chorych na gorączkę krwotoczną. "Jeśli do szpitala trafi chory na śmiertelnego wirusa, personel powinien uciekać." Dodaje, że nie ma procedur, warunków i hermetycznych kombinezonów.
Minister zdrowia Bartosz Arłukowicz jest zbulwersowany tymi słowami. Traktuje je jako "emocjonalne i nie do końca przemyślane". Zapewnia, że "dziesięć kluczowych szpitali jest przygotowanych merytorycznie do przyjęcia pacjentów z ebolą."
Jan Bondar z Głównego Inspektoratu Sanitarnego twierdzi, że prawdopodobieństwo zakażenia ebolą w Polsce jest prawie zerowe. "Ludzkości nic nie zagraża, dopóki ten wirus nie przenosi się drogą powietrzną." – podkreśla.
Komu wierzyć? Albo inaczej: komu wierzy opinia publiczna?
Sprzeczne wypowiedzi dwóch ważnych przedstawicieli rządu pokazują, że nie mają spójnego planu komunikacji. Taki plan potrzebny jest od zaraz, bo kryzys może pojawić się w każdej chwili – niekoniecznie po potwierdzeniu pierwszego w Polsce przypadku eboli. Wystarczy histeria wywołana fałszywymi plotkami o rzekomym zachorowaniu.
Komunikacja zagrożenia
Właściciel małej firmy, szef dużego koncernu, dyrektor szpitala lub szkoły, szef organizacji non-profit. Praktyk PR w małej firmie, dużym koncernie, szkole, szpitalu lub organizacji non-profit. Wszyscy teraz powinni uświadomić sobie, że wystarczy tylko jeden potwierdzony przypadek eboli skojarzony z ich organizacją, żeby uwaga mediów (nie tylko polskich) skupiła się właśnie na nich.
Tak było w amerykańskim Teksasie. Szpital, w którym zmarł pacjent chory na ebolę, biuro szeryfa, miejscowy wydział zdrowia, gubernator stanu i kierownik kostnicy, w której skremowano zwłoki... Wszyscy odczuli skutki tego kryzysu – musieli coś powiedzieć dociekliwym mediom i zaniepokojonej opinii publicznej. Większość korzystała z usług ekspertów komunikacji kryzysowej. Nawet partnerka Thomasa Duncana – śmiertelnej ofiary eboli – wynajęła agencję PR.
Tak jest w Hiszpanii. W renomowanym szpitalu w Alcorcon na przedmieściach Madrytu zachorowała pielęgniarka, która opiekowała się misjonarzem zarażonym ebolą. Opinia publiczna dowiedziała się o rażących błędach i zaniedbaniach personelu medycznego. Hiszpański rząd musiał przyznać, że nie przestrzegano środków ostrożności. Teraz z podejrzeniem eboli przebywają w szpitalu jeszcze dwie osoby, a kilkadziesiąt jest obserwowanych.
Małe ryzyko, groźne skutki
Czy Twoja firma może nagle trafić w związku z ebolą na czołówki gazet? Oczywiście, że tak.
Jakie jest ryzyko? Tego nikt nie wie.
Czy sytuacja może wymknąć się spod kontroli? Szybciej niż myślisz.
Czy w związku z tym należy się przygotować do komunikacji kryzysowej?
Większość organizacji powie, że nie, gdyż nie przyjmują do wiadomości powagi sytuacji i potencjalnego zagrożenia. Typowe myślenie kierowcy, który był pewny przed wypadkiem, że zmieści się w zakręcie.
Dodajmy informacje wymieszane z plotkami, spekulacjami i żartami w mediach społecznościowych.
Chwila wahania... jedno niedomówienie... jedno słowo za dużo... i Twoja organizacja trafia nie nieformalną "listę zadżumionych XXI wieku" – nikt nie będzie chciał mieć z Tobą nic wspólnego.
Tylko ktoś nieodpowiedzialny rezygnuje z przygotowania planu komunikacji, który można zrobić szybko i w rozsądnej cenie. Co więcej, jeżeli praca będzie wykonana prawidłowo, plan można wykorzystać nie tylko do komunikacji kryzysowej związanej z ebolą, ale także setką innych kryzysów w przyszłości.
Logika ryzyka
Czy to, co mówię jest logiczne? Dla mnie tak. Jestem przekonany, że przygotowanie pomaga w kryzysowej sytuacji. Ale moje doświadczenie uczy, że większość czytelników tego tekstu uzna, że nie ma realnego zagrożenia ebolą.
Łatwiej powiedzieć "Nie martwmy się na zapas" niż "Przygotujmy się. Ryzyko nie jest duże, ale ebola może nas zrujnować."
"Zrujnować nas?" Za mocno powiedziane?
Myślisz, że ktoś będzie chciał mieszkać w domu, w którym była osoba chora na ebolę? Ktoś pójdzie do restauracji, gdzie jadł chory na ebolę? Pójdzie do supermarketu lub kina? Zatankuje na stacji benzynowej? Odwiedzi fryzjera? Zatrzyma się w tym samym hotelu?
Jakie jest ryzyko? Bardzo małe.
Ewentualny skutek? Prawdopodobnie finansowa katastrofa.
Jesteś gotowy na takie ryzyko? Chcesz rzucić monetą? Naprawdę czujesz się odpowiedzialny za reputację i przyszłość swojej firmy, organizacji czy instytucji?
Moim zdaniem, lepiej dmuchać na zimne. Ale jak powiedziałem – większość pomyśli lub powie: "Nic złego się nie stanie." lub "To jest mało prawdopodobne. Szkoda na to czasu i pieniędzy."
PS. Czy Twój rzecznik prasowy wie co powiedzieć mediom jeśli ktoś z Twoich pracowników zachoruje na ebolę?